Dziwem tajnym jakimści tutaj zatrzymany
Niczego kończyć niezdołam...
Z kamienia do kamienia przechodzę zbłąkany,
I darmo na mój talent utracony wołam....
Od świtu do późnej nocy
Próżnować, moja robota cała,
Same tylko nieśmiałe poczynam osnowy....
I te martwe posągi... i te nieme głowy...
Już nie czują dzielnej mocy
Któraby im duszę wlała.
Ani skry geniuszu we mnie niezostaje!
Młody... przeżyłem siebie, straciłem me siły....
Lecz co za ogień wkradł się w moje żyły?
Że się cały gorzeć zdaję...
Jakże w oziębłej myśli, w dowcipie stępionym
Czująż się te poruszenia?
Te namiętności nagłe uderzenia?
Podlegaż człek ta szybko odmianom szalonym?
Ta niespokojność okrutna,
Która duszę moją trawi...
I ta nadzieja smutna
Której umysł przyczyny sobie niewystawi....
Bałem się, by w podziwieniu
Własnego mojego dzieła
Rozpacz mię jaka nie wzięła