Strona:PL Platon - Protagoras (1923).pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

fikcyjnego interlokutora dołącza do tej zasady nie tyle myśl, ile zdanie, które radby uchylić u Protagorasa, a mianowicie: sprawiedliwość nie jest czemś pobożnem i widzi wynik, który powinien Protagorasa przerazić: sprawiedliwość jest czemś bezbożnem! W taki sam sposób miga mu przed oczyma ewentualną niesprawiedliwością pobożności, która nieuchronnie wyskoczy z zaprzeczenia tezy, że pobożność jest sprawiedliwa, i nie czekając odpowiedzi — Protagoras gotów się zorjentować, że i tu dysjunkcja na sprawiedliwość i niesprawiedliwość była z powietrza wzięta i dowolnie pomijała czynności obojętne — proponuje mu sam od siebie przyjąć coś wspólnego, stosunek prawie że zamienności między pojęciami sprawiedliwości i pobożności.
KOMU WŁAŚCIWIE NIEJASNO? Stosunek to bardzo niejasno ujęty. Coś, niby podobieństwo — ale i to niewiadomo dobrze, gdzie się zaczyna i gdzie kończy, jak słusznie podniesie Protagoras przy końcu rozdziału. Jeżeli Protagoras w tej chwili powiada, że nie wydaje mu się ta rzecz taka prosta i czuje jakąś różnicę między sprawiedliwością a pobożnością, ale jej nie umie ująć dość jasno — to jest to niewątpliwie własna spowiedź Platona włożona w usta Protagorasa. Jest rzeczą niewątpliwą, że Platon nie umiał, pisząc Protagorasa, jasno tego stosunku przedstawić — inaczej wypadłby jaśniej ten ustęp teraz i Platon nie byłby wracał do tej kwestji w Eutyfronie i nie przedstawiałby jej inaczej w Rzeczypospolitej. Widać więc, że on i tutaj, podobnie jak w Gorgjaszu i Hippjaszu, własne myśli rozdziela między osoby mówiące i kiedy dyskutuje