Upłynionéj nocy bardzo jeszcze rano Hippokrates, syn Apollodora, brat Fazona, do drzwi moich gwałtownie bardzo laską zapukàł, i gdy mu ktoś otworzył, B.
wpadłszy co tchu, donośnym owym głosem swoim zawołał:
— Sokratesie! zbudziłeś się, czy spisz jeszcze?
A ja po głosie go poznawszy, rzekłem:
— To Hippokrates — przecież ze żadną złą nie przychodzisz nowiną?
— Nie! — odpowiedział — z dobrą owszem!
— To pięknie; ale z czémże przecież? czemu tak wcześnie przyszedłeś?
— Protagoras jest tutaj! — rzecze, stanąwszy przy mnie.
— Już od przedwczoraj! — a tyś się teraz dopiero dowiedział?
— Dopiero wczoraj wieczorem — jak mi bogowie mili!
I namacawszy łoże usiadł mi w nogach i rzekł: C
— Tak — wczoraj wieczorem, powróciwszy bardzo późno z Enoi, bo niewolnik Satyros mi uciekł: i chciałem ci powiedzieć, że pójdę za nim w pogoń, ale zapomniałem już nie wiém dla czego. Po powrocie posiliwszy się, już my się spać mieli położyć — wtém brat mi mówi, że to Protagoras przybył. I miałem jeszcze zamiar przyjść zaraz do ciebie — ale potém bardzo D
mi się już późno wydało. Po znużeniu więc skoro tylko sen mię opuścił, wstałem czém prędzéj i tak do ciebie się wybrałem.
A ja domyślając się jego zapału niepohamowanego, rzekłem:
— I cóż stąd? przecież ci Protagoras nic nie winien?
— Na bogów, Sokratesie! — rzekł z uśmiechem — to mi winien, że sam jeden jest mądry, a mnie mądrym nie czyni!
— Ależ na Zeusa! zapłać mu tylko i pozyskaj go sobie, to i ciebie mądrym uczyni!
— Gdybyżto tylko, o Zeusie i wy bogowie! o to E