mistrze zdołali ich w rzemiośle jakiémś wyćwiczyć. Któżby ich więcéj jeszcze wyćwiczyć mógł? Nie łatwoby było podobno mistrzów takich znaleść — kiedy przeciwnie żadnéj nie byłoby trudności znaleść ich dla takich, którzy zupełnie nieświadomymi są tego rzemiosła. Otóż tak zupełnie jest i co do cnoty i wszystkich B.
innych rzeczy; chociażby jednak ktoś o mało tylko więcéj od nas potrafił drugich ku cnocie zbliżyć, już i tém zadowolnić się należy. Za jednego z ludzi takich uważam siebie, i to za jednego ze szczególniéj uzdolnionych, by ucznia wyprowadzić na człowieka szlachetnego i dobrego — i sądzę, że zasługuję na zapłatę, jakiéj zwykle żądam, a nawet na większą, tak że sam uczeń ukończywszy naukę, zgadza się na nią. Dlatego i sposób pobierania zapłaty taki ustanowiłem: kto u mnie naukę ukończy, płaci, jeżeli mu się podoba, natychmiast tyle, ile żądam; w przeciwnym razie idzie do świątyni i przysiągłszy, jak wysoko szacuje sobie naukę, składa C.
tyle, na ile przysiągł.«
— Oto masz, Sokratesie, i powiastkę i wywód rozumowy, że cnoty uczyć można i że Ateńczycy także tego samego są zdania; następnie, że nic w tém dziwnego, jeżeli z dobrych ojców źli są synowie i ze złych dobrzy. Wszakże i synowie Poliklita, rówieśnicy Paralosa i Xantyppa oto, niczém są w porównaniu do ojca i podobnie synowie mistrzów innych. Brać tego jednak za złe im obom nie godzi się, bo nadzieja jest jeszcze — przecież są młodzi.
Ukończywszy obszerny i świetny ten wywód, D.
Protagoras przestał mówić — a ja przez długą jeszcze chwilę oczarowany poglądałem na niego, pragnąc dłużéj słuchać, jak gdyby jeszcze miał co powiedzieć. Ale kiedy postrzegłem, że to istotnie już koniec, zaledwie jakoś zdołałem zebrać razem zmysły i rzekłem spoglądnąwszy na Hippokratesa:
— Jakże wdzięczny ci jestem, synu Apollodora, żeś mię tu przyjść nakłonił. Bardzo sobie wysoko cenię, E.