Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce zrobiło się zupełnie szaro. Ksiądz Ludwik wyszedł odmawiać pacierze, jedna moja siostrzyczka pogoniła za drugą do przyległego pokoju: zostaliśmy sami. Selim począł już coś gwarzyć i szczebiotać, gdy Hania przysunęła się do mnie nagle i wyszeptała:
— Paniczu, mnie czegoś straszno: ja się boję.
— Nie bój się, Haniulko — odpowiedziałem, przyciągając ją do siebie. — Przytul się do mnie, ot tak. Póki jesteś przy mnie, nic ci się złego stać nie może. Patrz, ja się nie boję niczego i zawsze potrafię cię obronić.
Była to nieprawda, bo czy to z powodu mroku pokrywającego salę, czy skutkiem słów Hani i niedawnéj śmierci Mikołaja, i ja byłem pod jakiemś dziwném wrażeniem.
— Może każesz przynieść światło? — spytałem.
— Dobrze, paniczu.
— Mirza, każ Frankowi podać światło.
Mirza skoczył z kanapki i wkrótce za drzwiami posłyszeliśmy niezwykłe tupotanie i chałas. Drzwi się otworzyły z trzaskiem i wpadł jak wicher Franek, a za nim trzymający go za ramiona Mirza. Franek miał minę ogłupiałą i przestraszoną, bo Mirza trzymając go za ramiona, kręcił nim jak frygą i sam się obracał z nim razem. Poczém przywiódłszy go tym ruchem aż do kanapki, zatrzymał się i rzekł:
— Pan każe ci przynieść światło, bo panienka się boi. Co wolisz, czy przynieść światło, czy żebym ci głowę ukręcił?
Franek poszedł po lampę i wrócił z nią za chwilę; ale pokazało się, że światło razi zapłakane oczy Hani, więc Mirza je zgasił. Zostaliśmy znów pogrążeni w tajemniczym mroku i znów zapanowało mię-