Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lenie. Ludzie przywykli byli patrzeć na mnie jak na przyszłego pana, a uczuciu temu nawet nieboszczyk stary Mikołaj, któremu wszystko było wolno i który jeden tylko nazywał mnie po imieniu, nie mógł się do pewnego stopnia oprzéć.
Matka trzymała w domu apteczkę i sama nawiedzała chorych. W czasie cholery spędzała całe noce w chatach włościańskich wraz z doktorem, narażając się na śmierć niechybną, a ojciec, który o nią drżał, przecie jéj tego nie bronił, powtarzając: „obowiązek, obowiązek.“ Zresztą i sam ojciec, lubo surowy, dawał zapomogi; nieraz darowywał robociznę, przebaczał, mimo wrodzonéj popędliwości, winy łatwo; płacił nieraz długi za włościan, sprawiał wesela, trzymał dzieci do chrztu; nam kazał ludzi szanować, starym zaś gospodarzom na ich powitanie odpowiadał czapką: ba! często nawet wzywał ich na naradę. Ale téż nie można inaczéj powiedziéć, jak to chłopi przywiązani byli do całego rodu bardzo, czego później niejednokrotnie wyraźnie złożyli dowody.
Mówię to wszystko dlatego, raz aby odmalować wiernie, jak to u nas jest i bywało; powtóre, aby okazać, że w kreowaniu Hani na „panienkę“ nie spotkałem wielkich trudności. Najwięcéj biernego oporu spotkałem w niéj saméj, bo dziecinka zbyt była lękliwą i w zbytniéj czci dla „państwa“ przez samego Mikołaja wychowaną, aby z łatwością mogła się ze swoim losem pogodzić.