Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zabolało mnie owo: „proszę łaski panicza,“ témbardziéj, że zwykle Hania była ze mną poufalsza i mówiła mi poprostu: „paniczu.“ Ale właśnie rola, jaką odgrywałem od wczoraj i odmienne warunki, w jakich postawiłem Hanię, czyniły ją tém nieśmielszą i pokorniejszą. Zaraz po śniadaniu wziąłem ją na bok i rzekłem:
— Haniu, pamiętaj, że odtąd tyś moją siostrą. Odtąd nie mów mi nigdy: proszę łaski panicza.
— Dobrze, proszę łask... dobrze paniczu.
Byłem w dziwném położeniu. Chodziłem z nią po pokoju i nie wiedziałem co z nią mówić. Radbym był ją pocieszał, ale na to trzeba było wspomnieć Mikołaja i wczorajszą śmierć jego, coby Hanię do nowych łez przywiodło i byłoby tylko odnowieniem boleści. Skończyło się więc na tém, że siedliśmy oboje na nizkiéj kozetce, stojącéj w końcu pokoju; dziecina znowu oparła główkę o moje ramię, ja zaś począłem gładzić ręką jéj złote włoski.
Tuliła się do mnie rzeczywiście, jak do brata, i może owe słodkie uczucie ufności powstające w jéj sercu, wywołało nowe łzy w jéj oczach. Płakała rzewnie, ja zaś pocieszałem ją jakem umiał.
— Znowu płaczesz, Haniulko? — mówiłem — dziadek twój w niebie, a ja się będę starał...
Nie mogłem i ja mówić dłużéj, bo i mnie się na łzy zbierało.
— Paniczu, mogę ja do dziadzi? — wyszeptała.
Wiedziałem, że przyniesiono trumnę i że teraz właśnie kładziono w nią Mikołaja; dlatego niechciałem, żeby Hania poszła do ciała dziadka piérwéj, nim wszystko będzie gotowe. Ale za to poszedłem sam.