Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  12  —

— A cóżto, on luter jest, czy szwab jaki — mówił. Albo to pan pułkownik umiał po niemiecku? albo to pan sam (tu zwracał się do mojego ojca) umié? co? Jakeśmy spotkali niemców pod... jakże się nazywa? pod Lipskiem i dyabeł wié nie gdzie, tośmy, pada, nic nie mówili do nich po niemiecku, tylko, pada, to pada, zaraz pokazali nam grzbiety i, pada, tyle.
Stary Mikołaisko miał jeszcze jednę właściwość. Rzadko się rozgadywał o dawnych swoich wyprawach, ale gdy w szczególnych chwilach dobrego humoru się rozgadał, to kłamał jak najęty. Nie czynił tego ze złą wiarą; może w staréj głowie fakta mieszały się mu jedne z drugiemi i rosły aż do fantastyczności. Co gdzie usłyszał o wojennych przygodach za czasów lat swych młodych, stosował to do siebie i do dziada mego pułkownika, a święcie sam wierzył w to co opowiadał. Nieraz w stodole, pilnując pańszczyzniaków młócących zboże, jak im zaczął rozprawiać, to chłopi zawieszali robotę i poopierawszy się na cepach, słuchali z porozdziawianemi ustami jego opowiadań. To się, bywało, spostrzegł i w krzyk:
— Czegożeście wytrychtowali na mnie gęby jak armaty, co?
I znowu łupu! cupu! łupu! cupu! Słychać było przez jakiś czas odgłos cepów uderzających o słomę; stary milczał, ale po chwili zaczynał:
— Pisze mi mój syn, że właśnie został generałem u królowéj Palmiry. Dobrze mu tam jest, pada, żołd, pada, bierze wysoki, tylko, pada, że mrozy ogromne panują... i t. d.
Mówiąc nawiasem, dzieci nie udały się staremu. Syna miał istotnie, ale był to wielki nicpoń, który do-