Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po widzeniu dyabła zdarzyło się, że dwóch zuchów w las poszło i więcej ich nie ujrzano. Kilku ludzi zachorowało na krzyże z wysilenia, a potem rzuciła się na nich febra. Kłótnie o działki wzrastały do tego stopnia, że do ran i krwi w bitwach przychodziło. Kto nie pocechował bydła, temu inni własności zaprzeczali. Tabór rozprzęgł się, rozstawiono wozy po wszystkich kątach polanki, by być od siebie jaknajdalej. Niewiadomo było, kto ma wychodzić na stróżę do bydła: owce poczęły ginąć. Tymczasem jedna rzecz stawała się coraz widoczniejszą, to że nim słońce zejdzie, rosa oczy wyje; nim zasiewy na rubieżach leśnych się zazielenią i dochówek jaki będzie, zapasów żywności zabraknie i przyjść może głód. Rozpacz ogarniała ludzi. Huk siekier w lesie się zmniejszał, bo cierpliwości i odwagi poczynało brakować. Każdyćby jeszcze pracował, gdyby mu kto powiedzał: masz, dotąd twoje. Ale nikt nie wiedział, co jego, co nie jego. Słuszne narzekania przewodników wzrastały. Ludzie mówili, że na puszczę zostali wywiedzeni, by wyginęli marnie. Powoli, kto miał coś jeszcze grosza przy duszy, na wóz siadał i do Clarcsville odjeżdżał. Ale więcej było takich, którzy, włożywszy ostatni grosz w sprawę, nie mieli o czem wracać do dawnych siedzib. Ci załamywali ręce widząc zgubę pewną.
Siekiery przestały wreszcie rąbać, a bór szumiał, jakby się natrząsał z ludzkiej niemocy. „Rąb dwa lata, a potem z głodu zamrzyj“, mówił chłop do chłopa. A las szumiał, jakby się natrząsał. Pewnego wieczora przyszedł Wawrzon do Marysi i rzekł: