Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wozy. Zarody choroby czepiały się ich prawdopodobnie jeszcze na niezdrowych brzegach Missouri, a do wybuchu przyczyniły się niewczasy. Blizkość jednak gór dawała nadzieję prędkiego wyzdrowienia; tymczasem żona moja pielęgnowała ich z poświęceniem, wrodzonem anielskim tylko sercom.
Ale też mizerniała i sama. Nieraz, gdym się rankiem obudził, pierwsze moje spojrzenie padało na tę śliczną twarzyczkę, uśpioną przy mnie, i serce biło niespokojnie na widok bladości, która ją okrywała, i sinych podkówek tworzących się pod oczami. Bywało, że gdym tak na nią patrzył, to się budziła, uśmiechała się do mnie i zasypiała znowu. Wtedy czułem, że oddałbym pół mego dębowego zdrowia, byleśmy już byli w Kalifornii.
Ale to jeszcze było daleko, daleko! Po dwóch dniach ruszyliśmy dalej i wkrótce, zostawiwszy na południe Republican-River, zdążaliśmy wzdłuż wideł Białego Człowieka ku południowym widłom Platy, leżącym w znacznej części już w Kolorado. Kraina stawała się za każdym krokiem górzystszą i naprawdę byliśmy już w „kanionie“, po obu brzegach którego piętrzyły się w dalekości wyżej i coraz wyżej granitowe skały, to stojące samotnie, to wydłużone i równe na kształt murów, to zmykające się ciaśniej, to odskakujące od siebie w obie strony. Drzewa też już nie brakło, bo wszystkie szpary i rozpadliny skał porosłe były karłowatą sosną i również karłowatą dębiną; gdzieniegdzie źródła dzwoniły po kamienistych ścianach; na owych murach skalnych skakały płochliwe wielkożerce. Powietrze było zimne, czyste, zdrowe.