Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie myślcie jednak, żeby to była np. Ostenda z jéj wspaniałemi hotelami, z Kursalem, z Casino z dygą, z plażą, z orkiestrą Pana Singelé, z parkiem ostryg, z siedmnastoma tysiącami cudzoziemców, z pięknemi kobiétami, ze strojami, modą, przepychem i tém życiem gwarném, pyszném, a wyzłoconém — wcale nie. Anaheim-Landing jesto osada rybacka, gdzie znajduje się sześć chat, jeden bar, jak tu mówią, czyli po naszemu szynk, i oto wszystko.
Mieszkałem u właściciela tego szynku, Imć pana Neblunga, a sypiałem z nim razem w jednej izbie, do szynku przyległéj. W szynku po całych dniach rybacy grali w karty, a do uszu moich, podczas gdym pisał, dochodziły ciągle gniewliwe ich głosy: „Goddam you! goddam!“ i nic więcéj nie słyszałem jak tylko te: Goddam, oznaczające zły humur gracza, któremu nie idzie karta. Na drugi dzień pokazało się, że w Landing nie bardzo jest co jeść: Rano pijaliśmy czarną kawę, bo nie było mléka i jedliśmy morskie ryby, na obiad ryby i na wieczerzę ryby. Wykwintna to zapewne potrawa owe „turbot,“ flondry i t. p., ale gdy się to jada trzy razy na dzień przez parę tygodni, w końcu człowiek dochodzi do tego, że wolałby kawałek wołowiny. Brakło mi także towarzystwa, bo owi rybacy, jakkolwiek każdy z nich, pojedyńczo wzięty, tytułuje się „kaptem,“ byli to najprostsi ludzie, jakich widziałem w Ameryce. Co mi to za kapitan, który na ręku i na piersiach jest, według zwyczaju amerykańskich majtków, tatuowany błękitną i czerwoną farbą, w kotwicę i w rozmaite napisy. Jedynym nie tatuowanym człowiekiem z mężczyzn w Landing był mój gospodarz Max Neblung, osobistość ciekawa ze wszech miar i warta opisu.