Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siedzib, nie bardzo śmią nastawać na życie nawet pojedyńczych podróżników, ale natomiast kradną i łupią ich jak mogą.
Szczególniéj konie i muły stanowią łatwą dla nich zdobycz, kradną je z taką zręcznością, że wędrowcy stepowi dzień i noc czuwać muszą nad swoim dobytkiem; jeżeli zaś osiądą w pustyni w pobliżu wigwamów, czuwanie owo nie kończy się nigdy. Nowy osadnik zapowiada wprawdzie zwykle, że każdego indyanina, którego ujrzy w takim a takim promieniu od swéj fermy, zastrzeli jak psa, niepytając czy winien, czy nie winien; ale i to nie pomaga wiele, i trzeba ustawicznie strzedz się od napadów, od kradzieży, a nawet i od pożarów; indyanie bowiem częstokroć palą zboża białych, przez prostą chęć szkodzenia. Takie stosunki istnieją szczególniéj w Indyan-Terrytory, która to ziemia, oddana czerwonym, zaludnia się teraz, mimo zakazów rządowych, coraz obficiéj białymi osadnikami.
Największém jednak niebezpieczeństwem takiéj podróży wozami przez stepy są zdarzające się częstokroć w lecie pożary stepów. Czasami indyanie wzniecają je umyślnie, często zaś wynikają one z zaniedbanych ognisk podróżnych, albo wprost powstają ze zbytecznego żaru słońca. Nic bardziéj nieprawdopodobnego do wiary, jak szybkość z jaką płomień biegnie, gnany powiewem wiatru po preryi. Suche podścielisko trawy zwanéj: blue grass, pali się jak siarka. Płomień zaledwo zrodzony z iskry w jedném miejscu, chwyta łakomie szyszki ostów, potrząsa liściami burzanów, pożera żywiczne dziewanny, przeskakuje puste przestrzenie, rozrzuca złote iskry na wszystkie strony, huczy i pędzi jak gdyby ze wściekłością, szaleje i do-