Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sokości położenia, trzeba było przedewszystkiém skończyć raz z rumstekiem, i połknąć go choćby za jakąkolwiek cenę. Biédny więc bohatér starożytny sponsowiał, oczy wyszły mu z orbit, rumstek utknął w gardle; wreszcie jeszcze z zapełnionemi ustami, oświadczył, że mu jest tak przyjemnie, jak gdyby wypił szklankę groku, że dziękuje wszystkim zgromadzonym, i że przeprasza, jeżeli rumstek był twardy, ale że „kanalije kucharze musieli się upić“ etc. etc.
Po téj wykwintnéj mowie zanucono jeszcze pieśń narodową angielską: „Boże zachowaj królowę!“ — co było dowodem wielkiéj uprzejmości ze strony amerykanów, i obiad się skończył. Nazajutrz z rana dowiedzieliśmy się z tablicy, że tego jeszcze dnia przybijemy do lądu. Na całym okręcie panowała niekłamana radość. Jakoż wszystko zwiastowało blizkość ziemi. Majtkowie przywdzieli nowe kaftany. Okręt cały wymyto starannie, każda jego szrubka błyszczała w słońcu jak złota. Za masztami ulatywały całe stada mew, piszcząc i przewracając w powietrzu koziołki. Spotykamy coraz więcéj okrętów: wielkie parowce, statki żaglowe, łodzie rybackie przesuwają się po cichém i przezroczystém zwierciadle wód, odbijając się w niém z masztami i żaglami. Ostry i zimny wiatr, jaki nieustannie dął na Oceanie, ucichł zupełnie, a twarze nasze całuje teraz słodki i ciepły oddech wiosenny. Woda jest srebrna, powietrze srebrne, spokój i słodycz rozlane wszędzie. Zbliżamy się coraz bardziéj. Nakoniec na zachodnim krańcu widnokręgu, pojawia się wydłużona sinawa chmurka.
— Ląd! ląd! — wołają wszyscy.