Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Noc jednak przeszła spokojnie, to jest bez żadnego nadzwyczajnego wypadku. Nazajutrz rano jednak, do brekfestu siadło znowu dwa razy mniéj osób, niż wczoraj do obiadu, a twarze były jeszcze więcéj pomartwione. Jedzono tylko śliwki i kaszę jaglaną z mlékiem. Statek się kołysał bardziéj niż wczoraj, a poważna twarz kapitana zdawała się mówić, że będzie raczéj gorzéj niż lepiéj.
Wyszedłem na pokład. Dzień był ponury, szary, wietrzny. Mewy rzucały się w powietrzu, fale zaś były rozigrane. Trudno się było utrzymać na nogach. Naokoło statku piętrzyły się takie bałwany, w jakich istnienie trudno uwierzyć. Zawsze uważałem za przesadę, gdy opowiadano mi dawniéj, że fale morskie dochodzą wielkości domów; teraz przekonałem się, że istotnie jest to przesada, ale in minus. Otaczały nas po prostu góry wodne. Chwilami zdaje ci się, że cały statek wraz z tobą znajduje się w bardzo głębokiéj dolinie, zamkniętéj górami, przewyższającemi o wiele, tak np. o dziesięć razy szczyty masztów. Nagle dolina zaczyna się zmniejszać z przerażającą szybkością, a góry lecą ze wszystkich stron na statek, rycząc jak wściekłe. Przymykasz oczy i mówisz sobie w duchu: jak się macie ryby! przysiągłbyś bowiem, że żadna siła ludzka nie wyrwie już statku z tego przeklętego lejka, na którego dnie zostanie pokryty warstwą wodną, grubą na kilkadziesiąt sążni. Po chwili jednak, cóż się stało? oto otwierasz znów oczy, i widzisz się teraz na wierzchołku góry, przed tobą zaś przepaść, do któréj zlatujesz po linii prawie prostopadłéj. W ten sposób jechaliśmy cały dzień.
— Czy to jest burza? — pytam jednego z majtków, umiałem bowiem ten frazes po angielsku.