Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy śniadaniu nadeszła wdowa Clynton, wraz z młodą i przystojną córką Clynton, i nie wiem co to za dziwny dom, ale obie te damy wydały mi się jeszcze uroczystsze. Naprzód wdowa Clynton w krótkiéj, ale pełnéj głębokiego uczucia mowie, wyraziła nam swoją wdzięczność, żeśmy jéj a nie inny hotel wybrali za miejsce chwilowego spoczynku; potém zaś, gdyśmy skończyli śniadanie, zawołała: „no! czas, panowie!“ tak rozdzierającym głosem, jak gdyby miała się żegnać z mężem, albo z kochankiem. Przy płaceniu rachunku, który, należy oddać mu sprawiedliwość, był bajecznie mały, wdowa raczyła zwrócić na mnie swoją uwagę.
— Nie żeń się pan w Ameryce, tam niedobre kobiéty: szkodaby było pana!
Tu wobec kwestyi tak draźliwéj, córka Clynton zarumieniła się lekko, ja zaś starałem się uczynić toż samo, i odrzekłem, że choćbym miał taki zamiar, w chwili téj porzuciłbym go stanowczo. Poczém pożegnaliśmy się tak, jak się żegnają członkowie jednéj rodziny, i ruszyliśmy do portu.
Z portu mały pękaty parowiec miał nas przewieźć do okrętu udającego się za Ocean. Nadspodziewanie pasażerów znalazło się mnóstwo, tak że cały parowiec był zapchany kuframi, majtkami (okrętowemi), kobiétami, dziećmi; co wszystko, prócz kufrów, żegnało się, powiewało chustkami, płakało, całowało, paliło cygara, jadło pomarańcze lub patrzyło na morze. Dzień był chmurny, dżdżysty; woda niespokojna lubo drobno pomarszczona; wiatr podrywał piasek pobrzeżny i ciął nim po twarzach. Przecisnąwszy się przez stosy kufrów, zasiedliśmy w jakimś kącie i milczeli wszyscy. Trudno się oprzeć pewnemu wzruszeniu mając przed