Strona:PL Petofi - Wybór poezyj.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wolałbym w szynkowni od zaduchu kichać,
Niż tu cudną wonią kwieci-gwiazd oddychać!...
Wieczny Sędzio! kiedyż lepszy los mnie czeka?
Na mnie i pies każdy i wieszcz każdy szczeka,
Wszyscy co niekiedy rym przypadkiem złapią,
Co chcąc wzruszać serce, uszy tylko drapią,
Myślą, że im wtóry do ich skomleń nucę,
Lub że dobrodusznie wraz z nimi się smucę.
Bladym, prawda, ale nie z bólu lecz z złości
Na tych wszystkich beksów wszystkich tych ichmości,
Co mnie, ile razy noc rozjaśnię ciemną,
Nudzą jakby zjedli beczkę soli ze mną.
Czasem przyjdzie taki na którego czole
Dostrzedz mogę z góry boską aureolę,
Pieśniarz namaszczony! Taki gdy zaśpiewa
Blask mój czyściej, żywiej na świat się rozlewa.
Ale nim się kiedy taki piewca zjawi,
Tysiące miłych krzykaczów dni me truje, krwawi,
Bo niezmiernie mnożny jest ten ród próżniaczy,
Lat nieurodzajnych nie ma na bazgraczy.
Drżę co noc, gdy śpieszę przez niebiańskie krzaki,
By mnie nie napotkał gdzie krzykała taki.
Ah!... znów jeden... patrzcie!... jak skrzydła wiatraka
Tak bujają małpie ręce nieboraka,
Zda się, że je cisnąć chce za dziesięć płotów,
Biedny! nie ma kogo objąć w nie — a gotów!
Wzdycha jako cygan kiedy dostał kije,
Żyły mu nabrzmiały, serce strasznie bije,
Błaga mnie, bym zajrzał do jego jedynej,
Jak tam ona pędzi wieczorne godziny...
Ha, cóż?... zajrzę!... Bratku! twa gołąbka miła
Właśnie chwilę temu głowę w piec włożyła,