Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gmina katolicka w Kioto jednego Ojca misyonarza i 400 wiernych. Protestanci mają między swoimi adeptami śmietankę japońskiej młodzieży, która się ściąga z całego niemal kraju, by się w ich liceum kształcić; katolicy, to z malutkimi wyjątkami wyłącznie niemal lud, klasy robocze, najniższe, najmniej wykształcone, najmniej mające, najmniej mogące. I nie będzie inaczej, póki Kościół katolicki nie skupi tu większych i bardziej dobranych sił, większych środków materyalnych, póki nie założy szkół wyższych, uniwersytetu...
Z głową nabitą i sturbowaną temi myślami, poszedłem prosto do kochanego mego O. Compagnon, posłyszeć co też on o tem sądzi. Stary misyonarz oblał mię trochę zimną wodą; ale zarazem rozgadał się i wynurzył z tem, co miał na sercu. Skarży on się, choć w sposób niesłychanie oględny i cichy, na pewną obojętność Europy jako takiej, może nawet Rzymu, dla misyj japońskich. Środki materyalne, jakimi ci ludzie rozporządzają, są istotnie prawie równe zeru. Miesięcznie pobiera przeciętnie misyonarz 30 — 45 yenów alias dolarów japońskich, co na nasz pieniądz stanowi 60 do 90 złr. w. a. Za to, jeżeli misyonarz w samem miejscu nie posiada własnego budynku, musi opłacić najem mieszkania, ubrać się, oprać, wyżywić, opłacić swoich tak zw. katechistów, zapłacić najem domów, w których wierni lub niewierni mogą się zbierać celem słuchania nauk, sprawić sobie potrzebne paramenta kościelne, utrzymać kościołek, kapliczkę, przystroić takową i t. p. Słowem, istotnie ci ludzie żyją, muszą żyć jak ptaki niebieskie, nieraz tylko rosą i światłem słonecznem. Asystowałaem raz obiadowi mego zacnego misyonarza: składał się z gorącej wody, w której pływało nieco kartofli źle zaparzonych, i dwóch czy trzech kartofli w wodzie ugotowanych. Jako wety: ser stary, twardy jak kamień, przysłany kiedyś przed miesiącami z Francyi przez jakieś poczciwe siostry Karmelitanki, dalej ser z pigw, również przez siostry nadesłany — i tyle! Dziś wieczór jadłem z nim u niego kolacyę: zupa zrobiona z puszki Liebiga, którą ja przyniosłem, sałata jakaś, którą to biedactwo sam zaprawił, nalewając np. octu z flaszki jakiejś widocznie aptecznej,