Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 018.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siedzeniu, wystającem znacznie ponad poziom wody, kilka par tańczących. To wszystko otoczone wierszem dość lichym po włosku, wyrażającym kapitanowi i oficerom podziękowanie za ich grzeczność, i podpisy nas wszystkich. Drugiemu kapitanowi darowano quasi adres honorowy z moim znowuż rysunkiem. Kilku z naszych, zwłaszcza Coudenhove i Biegeleben, siedzieli aż do trzeciej w nocy na pokładzie. O 6-ej, przed świtem jeszcze, zrobił się na statku gwałt niemożliwy — znak to niechybny, żeśmy przypłynęli do portu. Szybkie ubieranie, połknięcie filiżanki kawy, nareszcie wylatuje się na pokład oglądać Indye, a raczej zatokę Bombayu.
Po rozmaitych perypetyach, docieramy wreszcie do hotelu. Ten hotel, Boże odpuść, ogromna buda na cztery czy pięć piąter, cała z żelaza i drzewa; rozgardyasz, bieganina, o portyerze ani słychu, kupa jakichś podróżnych, druga kupa kelnerów czarnych jak węgiel, którym jednak przez głowę nawet nie przechodzi wziąć do ręki paltot podróżnego, tylko rozrywają sobie poprostu gości, których z drugiej strony ciągną innego znowu koloru kelnerzy, jacyś hamale indyjscy w najcudaczniejszych strojach, a po części i bez nich, tylko z chusteczką, reprezentującą listek figowy. Dostaję wreszcie pokój na trzeciem piętrze. Okropnie wysoko po okropnych schodach, szturkany przez dziesiątki pasażerów i hamalów, cisnących się w górę i na dół, wyłażę; pokój dość lichy, z gabinecikiem na kąpiel, prawie obrzydliwym, łóżko na cztery osoby; ale widok śliczny, bo na pełne morze i Malabar - point, rezydencyę lorda Rey, gubernatora prowincyi Bombayu, liczącej około 40 milionów dusz. W sali jadalnej gwar, z którym wszystkie dotąd słyszane, nie są w stanie wytrzymać konkurencyi. Najpierw u stołów siedzi co najmniej 50—60 osób, w powietrzu oprócz szalonego przeciągu wachlują i jak upiory nad głowami latają ogromnych rozmiarów punki; za każdym prawie gościem stoi oturbaniony Indyanin w bieli, wreszcie chmara kelnerów, znowu ci sami, co rano byli w bramie, tylko tutaj latają wszyscy jak opętani. Na szczęście są boso. A notabene mimo tej chmary