Strona:PL Paszkowski - Poezye tłumaczone i oryginalne.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakiś junak szerepetka,
Z miny rzekomo szlachetka,
A miał kusy strój niemiecki;
Istny to dijabeł wenecki.
Stoperczylo się to srodze
Jak wartałka na podłodze.
Niby to miał polecenie
Od jakiegoś Wojewody
Robić o zboże ugody.
Jegomość choć wpół dowierza,
Prowadzi go do szpichlerza.
Najprzód ziarno ważył, dmuchał,
Jegomość spokojnie słuchał;
Dopiero kiedyż o cenie
Zaczął stroić korowody,
Krzyknął Chorąży z kretesa;
«Cóż to? czy chcesz ze mną wasze
Jak z żydem zwodzić kiermasze?
Zkąd przyszedłeś idź do biesa;
Albo ci przechyrny goju
Taką każę kurtę zgodzić,
Ze ci będzie ciaśniej chodzić,
Jak w tym filgranowym stroju.»
Nie miał co zagrzewać pola,
Bo z oczu dobrego dziadka,
Patrzała i moc i wola;
Lecz odchodząc rzekł z ukradka;
«Spasły piskorz!» — choć wpół głośnie,
Lecz jegomość gdy był w gniewie.
To słyszał jak trawa rośnie,
I jak tryb puszcza na drzewie,