Strona:PL Ossendowski - Rudy zbój.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
RUDY ZBÓJ

Dziwy dzieją się na świecie, mili przyjaciele! Takie dziwy, o jakich tylko bardzo stare bajki opowiadają. Nam się ciągle zdaje, że to wtedy tylko dziać się mogło, kiedy ludzie nie znali jeszcze samochodów, samolotów, a nawet kolei, kiedy w ciemnym lesie żyły straszne, kudłate baby-jagi i źli, okrutni czarownicy, a w jaskiniach — zbójnicy i dobre wróżki — bardzo piękne i tak jasne, jak słońce. Tymczasem na ziemi wszystko się zmieniło, a dziwy pozostały. Ktoś powie może, że są to bajki zmyślone przez ludzi, piszących książki. Niech sobie mówi, ale my wszyscy wiemy, że bajki — najdziwniejsze nawet — stają się w końcu prawdą, tak zwykłą, że nikogo już nie dziwią. Tak było z butami-siedmiomilami i z latającym kobiercem. Teraz znamy je wszyscy, bo przecież pędzimy jeszcze szybciej w autach, na motocyklach i w samolotach. Ale i to jeszcze nic! Pływamy pod wodą i przechadzamy się po dnie morza, o czym niegdyś rozpowiadały stare bajki. Mały Staszek, mieszkając w Warszawie, rozmawia z kuzynką Maniusią, która stoi przy telefonie w Poznaniu, i z Jadwinią — w Wilnie. O rozmowach tak z daleka marzyli tylko ludzie, układający bajki dla dzieci. Uczeni i odważni lotnicy myślą teraz o tym, jakby dostać się na księżyc i dowiedzieć się, dlaczego ma taką bladą i zdumioną twarz.