Strona:PL Ossendowski - Czarny czarownik.pdf/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się punkciki. Stąpa ostrożnie, skrada się, nie spuszczając z nich oka i promienia lampy. Odległość zmniejsza się powoli, zdaje się, że wieczność mija w tym skradaniu się ku nieznanej istocie. Nareszcie zalane białem światłem wynurzają się kształty antylopy. Stoi nieruchoma, skamieniała, zapatrzona w nieznane światło, idące ku niej. Po niezręcznym strzale nawet się nie poruszy z miejsca.
W taki sposób barbarzyńscy miejscowi myśliwi tępią setki antylop i zajęcy, lecz, na szczęście, władze już opracowują prawo, zakazujące tego rodzaju polowania.
Muszę stwierdzić fakt, że my nie używaliśmy tego niesportowego sposobu na antylopy, stosując go zato w całej pełni do drapieżników.
Myśliwy sunie dalej przez dżunglę i nagle na zakręcie ścieżki staje, bo go wprost przemocą zatrzymało dwoje zielonych, pałających ślepi.
Wparły się w niego, migocą przelewającym się blaskiem, niby okrągłe flaszki napełnione fosforem, pytają i grożą zarazem.
Te zielone źrenice należą do drapieżnika.
Lecz do jakiego? Czy czai się tam drapieżna wiwera, żarłoczna cyweta, podstępny serwal, lub dziki, tygrysiasty kot, czy... przypadłszy