Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mogłabyś zachować kilka pocałunków dla mnie, Sybillo, — rzekł chłopiec, pomrukując dobrodusznie.
— Ach, ty przecież nie lubisz pocałunków, Jim, — zawołała Sybilla. — Taki z ciebie straszny niedźwiedź. — Przebiegła przez pokój i uściskała go.
James Vane czule spojrzał siostrze w oczy. — Chciałem cię zabrać na spacer, Sybillo. Wątpię, czy zobaczę jeszcze kiedy ten ohydny Londyn. Z pewnością nie.
— Synu, nie mów takich strasznych rzeczy, — mruknęła mrs. Vane, z westchnieniem biorąc do ręki pstrą suknię teatralną, aby ją wyłatać. Była nieco rozczarowana, że James nie przyłączył się do grupy. Siła sceniczna sytuacji wzmogłaby się przez to.
— Dlaczego, mamo? Jestem rzeczywiście tego zdania.
— Sprawiasz mi ból, synu. Sądzę, że powrócisz z Australji jako człowiek zamożny. Mam wrażenie, że w koionjach niema wogóle towarzystwa, tego, co nazywam towarzystwem; jeśli ci się więc powiedzie, będziesz musiał powrócić do Londynu i osiąść tutaj.
— Towarzystwa! — mruknął chłopak. — Co mię ono obchodzi. Chciałbym zarobić trochę pieniędzy, aby ciebie i Sybillę uwolnić od sceny. Nienawidzę jej.
— O, Jim, — zawołała Sybilla ze śmiechem, — jak to nieładnie z twojej strony. Ale naprawdę chcesz pójść ze mną na spacer? To wyśmienicie! Obawiałam się, że będziesz się chciał pożegnać z którymś z przyjaciół — Tomem Hardy, który