Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc teraz pozwolisz mi go obejrzeć?
Dorjan potrząsnął głową. — Nie proś mnie o to, Bazyli. Bezwarunkowo nie mogę ci pozwolić stanąć przed obrazem.
— Ale kiedyś później?
— Nigdy.
— No, może masz rację. A teraz dowidzenia, Dorjanie. Jesteś jedynym człowiekiem, który wywarł wpływ na moją sztukę. Cokolwiek stworzyłem dobrego, zawdzięczam tobie. Ach! nie wiesz, ile mię kosztowało powiedzieć ci to wszystko, co powiedziałem.
— Kochany Bazyli, — rzekł Dorjan, — cóż ty mi powiedziałeś? Poprostu, że podziwiałeś mię zbytnio. To nie jest nawet komplementem.
— Nie miałem zamiaru mówić ci komplementów. To była spowiedź. Teraz, gdy ja uczyniłem, mam uczucie, jakby coś opadło ze mnie. Nie należy nigdy przyoblekać swego uwielbienia w słowa.
— Spowiedź ta zgotowała mi wielkie rozczarowanie.
— Czego się spodziewałeś, Dorjanie? Nie zauważyłeś chyba czegoś więcej w portrecie, nieprawdaż? Poza tem nic w nim nie było szczególnego?
— Nie, poza tem nie było w nim nic szczególnego. Dlaczego pytasz? Ale nie powinieneś mówić o uwielbieniu. To głupie. Ty i ja, jesteśmy przyjaciółmi, Bazyli, i musimy nimi pozostać.
— Masz przecież Harry'ego, — rzekł malarz smutno.
— O, Harry'ego? — zawołał Dorjan Gray z lekkim uśmiechem. — Harry mówi we dnie rzeczy niewiarogodne, a wieczorem czyni nieprawdopodobne. Właśnie w ten sposób, jak ja