Przejdź do zawartości

Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się. Mogę patrzeć na ciebie samego. Jeśli chcesz, aby najlepsze moje dzieło ukryte było na zawsze przed światem, zgadzam się i na to. Przyjaźń twoja jest mi droższa, niż rozgłos i sława.
— Nie, Bazyli, musisz mi to powiedzieć, — nalegał Dorjan Gray. — Sądzę, że mam prawo wiedzieć to. — Trwoga jego znikła, a ciekawość zajęła jej miejsce. Był zdecydowany wydobyć z Hallwarda jego tajemnicę.
— Siadajmy, Dorjanie, — rzekł malarz przygnębiony. — Siadajmy. I odpowiedz mi pierw na jedno pytanie. Czy dostrzegłeś w tym obrazie coś osobliwego? — coś czego prawdopodobnie zrazu nie spostrzegłeś, a co ci się nagle objawiło?
— Bazyli! — zawołał Dorjan, chwytając drżącemi dłońmi poręcze fotelu i spoglądając na przyjaciela dzikiemi, nieruchomemi oczyma.
— Widzę, że zauważyłeś. Nie mów nic. Zaczekaj, aż usłyszysz, co ci mam do powiedzenia. Dorjanie, od chwili, gdy się z tobą zetknąłem, osobowość twoja wywierała na mnie najdziwniejszy wpływ. Zawładnąłeś moją duszą, moim umysłem, moja siłą twórczą. Byłeś dla mnie widzialnem ucieleśnieniem niewidzianego nigdy ideału, którego wspomnienie nawiedza nas artystów, niby cudowne marzenie. Ubóstwiałem cię. Byłem zazdrosny o każdego, z kim mówiłeś. Chciałem cię mieć wyłącznie dla siebie. Szczęśliwy byłem wtedy jedynie, gdy byłeś przy mnie. Jeśli cię nie było, obecny byłeś jeszcze w mojej sztuce... Oczywiście nie okazywałem ci tego. Byłoby to niemożliwe. Nie pojąłbyś tego. Ja sam zaledwie to pojmowałem. Wiedziałem tylko, że spoglądam twarzą w twarz doskonałości i że świat stał się mym oczom cudownym — może zbyt cudownym,