Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i rzuciwszy kapelusz i palto na stół, przeszedł przez bibljotekę do drzwi sypialni, wielkiej ośmiokątnej komnaty parterowej, którą pod wpływem zbudzonego właśnie zamiłowania do przepychu urządził na nowo i obwiesił wspaniałemi gobelinami z czasów Odrodzenia, znalezionemi w jakimś nieużywanym pokoju w Selby Royal. Gdy naciskał klamkę, wzrok jego padł na portret, malowany przez Bazylego Hallwarda. Cofnął się zdumiony. Potem wszedł do swego pokoju, we wzroku jego było zakłopotanie. Wyjął kwiat z butonierki i przyglądał mu się z wahaniem. Wreszcie wrócił, podszedł do obrazu i zaczął go bacznie oglądać. W słabem świetle, przenikającem przez jedwabne kremowe firanki, obraz wydał mu się nieco zmieniony. Wyraz twarzy był inny. Możnaby powiedzieć, że w ustach czaił się rys okrucieństwa. Było to niewątpliwie zdumiewające.
Odwrócił się, i podchodząc do okna, rozsunął firanki. Jasne światło dzienne wdarło się do pokoju i odegnało fantastyczne cienie w ciemne kąty, gdzie się przyczaiły drżąc. Ale dziwny wyraz, który ujrzał w twarzy na portrecie, pozostał, a nawet wzmocnił się jeszcze. Drgające, jaskrawe światło słoneczne ukazywało mu linje okrucieństwa wokół ust tak wyraźnie, jakby spoglądał po jakimś strasznym czynie w zwierciadło.
Zadrżał, i biorąc ze stołu owalne lusterko, podtrzymywane przez figurki kupidynków z kości słoniowej, jeden z wielu podarków lorda Henryka, zajrzał w jego gładką taflę. Czerwonych jego warg nie skrzywiała taka linja. Co to mogło znaczyć?
Przetarł oczy, podszedł blisko do obrazu i raz jeszcze począł mu się przyglądać badawczo. Nie widać było na nim śladów jakichkolwiek