Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to nie moje słowa, nie to, co miałam do powiedzenia. Ty dałeś mi coś wyższego, coś, wobec czego wszelka sztuka jest cieniem. Nauczyłeś mię, czem jest miłość. Ukochany mój! ukochany möj! mój Uroczy Książę! Książę życia! Zmęczyły mię już cienie. Ty znaczysz dla mnie więcej, niż cała sztuka. Cóż ja mam wspólnego z temi marjonetkami? Kiedy przyszłam tu dziś wieczorem, nie mogłam zrozumieć, jak mię to wszystko nagle opuściło. Myślałam, że będę czarująca. Ujrzałam, że nie umiem już nic. Naraz rozjaśniło mi się w duszy, co to wszystko znaczy. Świadomość tego była cudowna. Słyszałam ich sykanie i uśmiechałam się. Co oni mogli wiedzieć o miłości takiej jak nasza? Zabierz mię Dorjanie — zabierz mię z sobą, tam, gdzie będziemy sami. Nienawidzę sceny. Mogłabym grać namiętność, której nie czuję, ale nie potrafię grać tego, co goreje we mnie jak ogień. O, Dorjanie, Dorjanie, czy wiesz teraz, co to wszystko znaczy? Gdybym nawet potrafiła, bluźnierstwem byłoby dla mnie grać miłość. Ty mię tego nauczyłeś.
Dorjan rzucił się na kanapę i odwrócił twarz. — Zabiłaś moją miłość, — szepnął.
Spojrzała na niego zdumiona i roześmiała się. Nie odzywał się. Podeszła do niego i drobnemi palcami pogładziła jego włosy. Uklękła przed nim i przycisnęła jego dłonie do warg. Cofnął je z drżeniem.
Potem zerwał się i skoczył ku drzwiom. — Tak, — zawołał, — zabiłaś moją miłość. Tyś uskrzydliła mą wyobraźnię. Teraz nie podniecasz nawet mojej ciekawości. Nie działasz już na mnie. Kochałem cię, bo byłaś cudowna, bo miałaś genjusz i ducha, bo nadawałaś marzeniom wielkich artystów rzeczywistość, a cienie sztuki przyoble-