Przejdź do zawartości

Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szne. Czy jesteś chora? Nie masz pojęcia, co to było. Nie masz pojęcia, co wycierpiałem.
Dziewczyna uśmiechnęła się. — Dorjanie, — odpowiedziała, przeciągając to imię melodyjnym głosem, jakby słodsze było od miodu dla czerwonego kwiecia jej warg, — Dorjanie, powinieneś mię zrozumieć. Ale teraz rozumiesz mię, prawda?
— Co rozumiem? — zawołał z gniewem.
— Dlaczego grałam dziś tak źle. Dlaczego zawsze będę grała źle. Dlaczego nigdy już nie będę grać dobrze.
Dorjan wzruszył ramionami. — Jesteś zapewne chora. Jeśli jesteś chora, nie powinnaś grać. Ośmieszasz się. Przyjaciele moi byli oburzeni. Ja byłem oburzony.
Sybilla zdawała się nie słyszeć. Radość zmieniła ją zupełnie. Ogarnęła ją ekstaza szczęścia.
— Dorjanie, Dorjanie, — zawołała, — zanim cię poznałam, gra była jedyną rzeczywistością mego życia. Żyłam tylko w teatrze. Sądziłam, że to wszystko jest prawdą. Jednego wieczora byłam Rozalindą, drugiego Porcją. Radość Beatryczy była moją radością, ból Kordelji moim bólem. Wierzyłam we wszystko. Zwykli ludzie, którzy grali ze mną, wydawali mi się jako bogowie. Malowane dekoracje były moim światem. Nie znałam nic prócz cieni i uważałam je za rzeczywistość. Ale ty przyszedłeś, — o, mój cudny kochanku! — i wyzwoliłeś duszę moją z więzienia. Nauczyłeś mię, czem jest rzeczywistość. Dziś wieczór po raz pierwszy w życiu przejrzałam pustkę, fałsz, płytkość tego blichtru, w którym zawsze grywałam. Dziś wieczór spostrzegłam po raz pierwszy, że Romeo jest brzydki, stary i malowany, że księżyc w ogrodzie jest sztuczny, dekoracja ordynarna, słowa, które mówiłam, nieprawdziwe, że