Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swojemi zaszczycić pragną, pocztą o przybyciu swojém uwiadamiać.
— A jakżeż z panną, panno Różo! — zapytał lekarz, zwróciwszy się do młodszéj obu pań, — ja....
— O, ja się także mocno przelękłam,... prawdziwie! — przerwała mu Róża; — ale na górze leży człowiek biedny, o którego odwiedzenie ciocia szczerze pana prosi.
— Jestem o tém mocno przekonany, — odpowiedział lekarz. — To twoja sprawka Giles, jak mi mówiono!
Giles, który drżącą ręką filiżanki ustawiał, zarumienił się nadzwyczajnie na to pytanie lekarza, i rzekł, iż on miał ten zaszczyt....
— Co? zaszczyt? — zawołał lekarz; — a,... niewiedziałem o tém; a może też i równym jest zaszczytem złodzieja w ciemnéj komorze postrzelić, jak i przeciwnika w pojedynku na dwanaście kroków zabić. Wyobraź sobie, że on w powietrze wystrzelił, a tyś pojedynek odbył, panie Giles.
Giles, który takie lekceważenie tego wypadku za niesprawiedliwe targnięcie się na jego chwałę zwycięzką uważał, odpowiedział z wszelkiém uszanowaniem przynależném, że on tego wprawdzie sam osądzić nie jest w stanie, o tém jednak wie, iż strona przeciwna wcale nieżartowała.
— Prawda, prawda! — zawołał lekarz. — Gdzież on leży? Zaprowadźże mię do niego. Powracając od chorego jeszcze raz wstąpię, moja droga pani Maylie. Czy to jest to małe okienko, przez które się wsunął,... co? Któżby to był mógł pomyśleć!