Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 375.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

postępuje nie źle, zatem zbliża się ku końcowi i dlatego ta myśl o zabezpieczeniu utrzymania coraz bardziej mnie niepokoi. Jak Bóg pozwoli to najdalej za półtora roku albo i prędzej można będzie zaczynać zaludniać schronisko. Wierzę w to jak najzupełniej, że wszystko będzie, bo rządzić raczy tem wszystkiem sama Matka Najświętsza; mimo to jednak kiedy mnie użyła za narzędzie swoje Najświętsza Pani, muszę tak o wszystkiem myśleć, jak gdyby to odemnie tylko zależało. Pod wielu względami muszę płynąć przeciw porządnie silnemu prądowi, bo trudności mam bardzo wiele, a będę ich miał wkrótce jeszcze więcej i większych, i otwarcie Ojcu się przyznaję, że czuję to porządnie. Niech Ojciec jednak mnie nie posądza, żebym miał wskutek tego na duchu upaść, tak źle jeszcze, dzięki Bogu, nie jest, gdybym na duchu upadł, toby znaczyło, że tracę ufność w pomoc Matki Najświętszej, a od tego, za łaską Bożą, jestem bardzo daleki.

Na zakończenie tego listu opowiem jeszcze Ojcu nie przygodę, ale maleńką przygódkę, która mi się przed kilkoma dniami wydarzyła. Odmawiałem wieczorny pacierz przed spaniem, podczas pacierza spadło coś z dachu nad samą głową, ale że bambusy, stanowiące sufit mego apartamentu nie przełamały się, guza przeto nie oberwałem; skończywszy pacierz położyłem się spać, bo iść opatrywać, co z dachu zleciało, nie można było dla ciemności, zresztą wcale nie byłem ciekawy tego; spadło to spadło, dzięki Bogu, że nie na głowę. Byłem tego dnia jakoś trochę zmęczony, więc ledwom się położył, zaraz i zasnąłem. Koło północy obudziłem się i poczułem, że coś trochę za świeżo, oraz usłyszałem jakąś klapaninę; zerwałem się jak oparzony, choć skropiony byłem zimną wodą a nie warem, zapaliłem świecę i widzę, że moje łóżko zalane już do