Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 242.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziły z dniem każdym, teraz takie porobiły się szpary na wylot, że widać było przez nie wszystko doskonale i to nietylko po rogach, ale i w środku ścian. Za każdym razem idąc na Mszę św., polecałem nasze dusze Matce Najśw., żeby nas raczyła przyjąć w razie, gdybyśmy zostali zgnieceni podczas Mszy św. walącym się dachem i ścianami. Dałem znać X. Superiorowi, że potrzeba koniecznie coś zrobić, bo jesteśmy w niebezpieczeństwie. Ale, żeby nie myślał X. Superior, że ja może zanadto się obawiam o moje pisklęta i dlatego widzę niebezpieczeństwo większe, niż jest istotnie, prosiłem go, żeby natychmiast przysłał mnie Braciszka, znającego się trochę na budowli, żeby się dokładnie przekonał o stanie rzeczy. Ten Brat powiedział, że niebezpieczeństwo wielkie, ale naprawa niemożliwa — trzeba postawić nowy kościół. Naturalnie, że o nowem budowaniu w tem miejscu, gdzie jesteśmy i mowy być nie może, więc X. Superior kazał mnie wystawić prowizoryczny mały kościółek z trzciny. Może Matka Najśw. widząc naszą biedę, ulituje się i nakłoni serca miłosiernych ludzi do pospieszenia z jałmużną. Nazwałem to prowizorycznym kościółkiem, ale zdaje się mnie, że to nazwa nieodpowiednia. Ta szopa — to prędzej jakby fac simile betleemskiej stajenki, niż kościół. Jak tylko będę mógł, to postaram się o fotografię tej szopy, żeby Ojciec też mógł zobaczyć, jak to wygląda. Ściany kościoła zburzone tylko do połowy, a dolne części zostawione umyślnie, żeby chroniły nieco wewnątrz wystawioną szopę od wichrów, a podczas pory deszczowej od burz. Jak już jest, to jest, dzięki Bogu, że przynajmniej moi biedacy mogą mieć Mszę św., której byli pozbawieni przez czas budowania tego prowizoryum, musiałem bowiem odprawiać Mszę świętą w swoim pokoju przez ten czas. Łatwo Ojciec sobie