Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 179.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działy: »Przynieś Ojcze chleba.« — Jest jedno malutkie dziecko, co ledwo zaczyna chodzić. Kiedyś roznosiłem zupę ciężko chorym i wracam potem do siebie, ten dzieciak chwyta mnie za pas i mówi: »Daj i mnie co z tej kwarty.« Mówię mu, że już niema nic, rozdałem wszystko. Dzieciak nic nie mówi, tylko zagląda do kwarty, zobaczył, że próżnia i puścił mnie, ale od tego czasu, co dzień kiedy idę z zupą, on już czeka po drodze z miseczką i uszczęśliwiony, kiedy mu trochę na miseczkę naleję — słowem, że drobiazg ze mną w najlepszych stosunkach. Ja znowu staram się i ile możności te przyjacielskie stosunki podtrzymywać, bo, jak to mówią, dziecko za rękę, to matkę za serce — przez dzieciaków pozyskuję sobie starszych, t. j. ich rodziców i t. p., i tym sposobem łatwiej można coś na większą chwałę Bożą zrobić między tymi jeszcze pół na pół prawie dzikimi pacyentami.
Pisałem już Ojcu kiedyś o tutejszych targowiskach, że nazywają się od dni w tygodniu, jak również o tem, że mam chorego, co się Wtorek nazywa. Mam teraz drugiego, co się nazywa Sobota (obaj jeszcze poganie). Jak Ojcu podoba się takie zlecenie: Słuchaj Sobota, masz 2 su, jak w sobotę pójdziesz z Wtorkiem na sobotę, kup mnie kawałek mydła na sobocie; prawda, że niezłe. Może Ojciec spyta, jak mogą moi chorzy pojawiać się na targach, kiedy ich zewsząd pędzą, albo chwytają i zamykają w rządowem schronisku. Bardzo poprostu, ryzykują tak, jak wszyscy przemytnicy, uda się, to dobrze, nie uda się, to przepadło. Ci co są w początkach dopiero choroby, idą zwykle rano, kiedy czarni przedstawiciele władzy wykonawczej, t. j. wójtowie, podwójci i t. p. drapichrusty, albo jeszcze na dobre w objęciach Morfeusza, albo dopiero wstają i sztucerują się, żeby olśnić majestatem swojej godnej