Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic innego nie robił, tylko wszedł zewnątrz po drabinie na dach, pozsuwał dachówki i zeszedł na dół, i prosi żebym go wydezinfekcyonował: »Niech Ojciec da mi tej wody, którą się myją, żeby choroba nie chwyciła«. Kpisz, czy żartujesz? — pytam go, — wszak po dachu chorzy nie chodzą, nie miałeś do czynienia z nimi, czego się boisz? Ten bohater z pod kwaśnej gruszki mówi mi, że był na dachu, pod którym mieszkają trędowaci, więc czego dobrego mógłby się zarazić i na seryo boi się tego. Dla uspokojenia go, dałem mu tej wody, żeby sobie ręce umył, a dla wyleczenia z imaginacji, schlustałem go przy tej sposobności całego tą wodą od stóp do głów, tak, że aż sam prosił, żeby już dać pokój, bo tyle znowu nie trzeba. Będąc pewnym, że się nie zarazi, kto wie, czy był kontent z kąpieli, którą mu sprawiłem, bo ta woda śmierdzi gorzej od karbolu. Jego lamba i koszula śmierdziały porządnie, to prawda, ale niech wie, żem dbał o jego bezpieczeństwo.
Wszystkim Wam winszuję Świąt i życzę jak najpomyślniejszego Nowego Roku, niech Matka Najśw. błogosławi i dopomaga wszystkim we wszystkiem. Proszę o łaskawą pamięć w modlitwach.