Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niech się Ojciec drogi nie dziwi, że przedtem regularnie, co poczta, wysyłałem do Ojca list (mówiąc bez ogródek, zanudzałem Ojca moją gadaniną), a teraz cały miesiąc przerwy. Powód tego następujący: niedawno byłem zajęty gośćmi wcale nieproszonymi i niepożądanymi, mianowicie, gdzieś, nie wiem skąd, dostałem silnego kataru. To jeszcze głupstwo, myślę sobie, katar przecie nie choroba i zabieram się już do pisania do Ojca, ale człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi; chciałem pisać, nie udało się, bo do kataru przyłączyła mi się febra z niezłą gorączką; potem nadszedł kaszel, reumatyzm w krzyżach, newralgia i jeszcze jakieś licho, nie wiem co to było, dość na tem, jak się to wszystko razem wzięło do jego tatarskiej mości, tak ani rusz było cokolwiek robić — ledwo że brewiarz odmawiałem. Za łaską Bożą wylizałem się z tego wszystkiego, ale pocztę straciłem i dlatego dopiero teraz piszę. To wszystko jednak fraszki, gdyby się te choroby nie skończyły, byłbym jakiś list, choć z trudnością, ale nabazgrał; najbardziej stanęło mi na zawadzie to, że byłem siarczyście zły i spodziewałem się, że lada chwila przyjdzie popieścić którego z czarnych dygnitarzy moim kawowym pocieszycielem. Przedtem jakoś trochę było ucichło, a teraz na nowo zaczęli ci podwójci, wójtowie i t. p. hołota pędzić chorych kijami i kamieniami, żeby trawy do palenia nie zbierali w pustyni i nie żebrali przy drogach. Czy jaki nowy rozkaz dostali w tej mierze, czy co innego się stało, ale jak szaleni uganiają całemi dniami po pustyniach i prześladują nieszczęśliwych trędowatych. Moje szczęście, że nie poszedłem do Tananariwy kurować się, bo może byłaby jaka awantura w samem schronisku. Dowiedziałem się ubocznie, że, kiedy jestem w domu, ci czarni dostojnicy nie śmią się bardzo zbliżać do schroniska; ja też z tego