Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osobno. Przy pożegnaniu obiecał chorym, że ich znowu odwiedzi i udzieli Sakramentu Bierzmowania tym, co go jeszcze nie otrzymali, zostawił im małą jałmużnę, pobłogosławił i odszedł. Potem rozpytywał mnie jeszcze o różne szczegóły, dotyczące chorych, zanotował sobie niektóre rzeczy i powrócił do Tananariwy. Mnie bardzo się ten nowy X. Biskup podobał, na jego twarzy maluje się wyraźnie współczucie dla nieszczęśliwych.
Dziwiło mnie dotychczas i nie mogłem sobie wytłumaczyć, dlaczego to Malgasze tacy żebracy, t. j. nie żeby byli wszyscy ubodzy, ale każdy zawsze prosi o wszystko co zobaczy, czy mu potrzebne, czy nie, o co prosi, a każdy bez wyjątku prosi o pieniądze. Spytałem o to jednego z naszych Ojców, który już tu kilkanaście lat na missyi. Ten Ojciec powiedział, że to stary, zakorzeniony zwyczaj, który może nie łatwo i nie prędko pójdzie w zapomnienie. Jako dowód tego, przytoczył mi taki fakt: nie tak dawno temu, kiedy jeszcze na Madagaskarze istniało niewolnictwo, jeden z naszych Ojców przyszedł do stacyi, w której dłużej chciał zabawić, żeby się zobaczyć ze wszystkimi o ile możności tamtejszymi katolikami, wyspowiadać wszystkich i t. p., bo znowu nie prędko będzie mógł ich odwiedzić. Na drugi dzień po jego tam przybyciu, mówią mu, że chce z nim mówić jedna z jego parafianek. Była to bogata bardzo Malgaszka, jakaś ich hrabina czy księżna, przyszła odwiedzić tego Ojca, a z nią przyszło jakich 12 czy 15 niewolników dobrze obładowanych. Kiedy missyonarz wyszedł do niej, ona mówi mu, że przyszła żeby go odwiedzić, a zarazem zaopatrzyć nieco jego spiżarnię, żeby i sam głodu nie cierpiał i parafian miał czem poczęstować, ponieważ on, będąc ustawicznie w drodze, tych prowizyj z sobą nosić nie może. Niewolnicy rozpakowali to co przynieśli i było