Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiem, że każda najmniejsza nawet bajka lub plotka rozchodzi się między Malgaszami nadzwyczaj szybko i zwykle przeistoczona nie do poznania. Korzystając z tego, powiedziałem temu łaskawemu, a nie proszonemu wcale protektorowi: jeżeli się z tym wójtem znasz i widujesz, to możesz mu powiedzieć to, coś odemnie słyszał, mianowicie: że gdyby on miał zamiar przyjść rozporządzać się w schronisku, byłoby może lepiej, żeby się nie fatygował, bo jak się zjawi, to dowie się dokładnie gdzie raki zimują. Czy to doszło do uszu jego wójtowskiej mości, czy nie — nie wiem, ale dotychczas nawet w pobliżu schroniska ten czarny przedstawiciel władzy jeszcze się nie pokazał.
Niedawno przybył do Tananariwy X. Biskup de Saune na sufragana z prawem następstwa X. Biskupa Cazeta. Kiedy byłem w Tananariwie, powiedział mi X. Biskup de Saune, że chce zwiedzić moje schronisko. Prosiłem go o oznaczenie dnia, w którym chce przybyć i przygotowałem wszystko, jak można było, na jego przyjęcie. W przeddzień jego przybycia, powiedziałem moim chorym, że X. Biskup nazajutrz u nas będzie. Zaraz wszyscy, mogący cokolwiek robić, wzięli się do zamiatania i porządkowania w całem obejściu. Że to obecnie pora sucha, ani kropli deszczu nie będzie aż do października albo i listopada, więc przy tem ogólnem porządkowaniu taki powstał kurz, że gdyby nie wiatr, toby jeden drugiego widzieć nie mógł. Czy dobrze będzie zamieciono czy nie, o to nikt nie pyta — fervet opus, zamiata się i basta. Starsi zamiatają i spieszą ile mogą; dzieciaki, chcąc dopomódz starszym, też niby zamiatają, a właściwie śmiecą tam, gdzie już starsi zamietli; wiatr dopomaga dzieciakom i napowrót zanosi śmiecie tam, gdzie przed chwilą było już niby czysto, ale koniec końcem porządkuje