Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mości, więc przysyłam, a że tem chata rada czem bogata, zatem i żale się tu wplątały. Nie ręczę, czy przyszły list do Ojca, jeżeli Pan Bóg da doczekać, obejdzie się bez opisania jakiego kłopotu, narazie jednak już dość tego.
W tej chwili przypomniałem sobie rozmowę jednego z naszych missyonarzy z jakimś Malgaszem, która może Ojca nieco rozerwie. Trzeba Ojcu wiedzieć, że Malgasze patrzą na roślinność okiem zupełnie bydlęcem. Wszystko, co może się jeść, to ich obchodzi i chętnie takie rośliny sadzą. Taka zaś roślina, którą jeść nie można, choćby to był niewiedzieć jaki cudny kwiat, w oczach Malgasza żadnej nie ma wartości. Otóż razu pewnego, jeden z naszych missyonarzy polewał grządkę kwiatów, którą miał przy swojem mieszkaniu. Nadchodzi na to jakiś Malgasz i po zwykłem przywitaniu, w ciągu rozmowy mówi z pewnem zdziwieniem i pogardą zarazem: »Nie szkodaż to sił i pracy sadzić takie kwiaty i do tego codzień polewać, wszak tego jeść nie można, któżby dbał o to. Trzeba być Europejczykiem (wazaha) żeby takiemi rzeczami się zajmować.« Na to tak mu missyonarz odpowiedział: »Masz zupełną słuszność, trzeba na to być Europejczykiem, ale czy wiesz dlaczego? Oto tak się rzeczy mają: każdy Europejczyk ma pięć zmysłów, wzrok, węch, słuch i t. d. i dlatego zajmują go i przyjemność mu sprawiają takie rzeczy, jak np. hodowanie kwiatów, z przyjemnością patrzy na ładny kwiat, miły mu zapach tego kwiatu; przypatrując się kwiatom, myślą podnosi się do Boga i uwielbia jego wszechmocność i t. d. i t. d. Malgasz zaś niema, zdaje się, ani oczu, ani nosa, ani uszu, ma on tylko brzuch, o którym ustawicznie myśli i dlatego kwiaty, choćby najcudowniejsze, u niego żadnej wartości nie mają, jeżeli