Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby się było z nim w zażyłości od dzieciństwa co najmniej.

Na jednej z fotografij, które Ojcu posyłam, jest opatrunek ran (zob. rycinę na str. 77). To się dotychczas odbywa pod gołem niebem, bo w izbach za ciemno i za ciasno i tylko wtedy, gdy zkąd dostanę kawałek płótna zdatny do owinięcia rany.

Pisząc ten list, musiałem go przerwać, żeby się zrobić na chwilę inżynierem. Było to wieczorem około godziny 9, deszcz lał jak z cebra; póki grzmiało i błyskało tylko, tom sobie z tego nic nie robił, ale naraz trzasnął piorun tuż koło mojej chaty. Oho, pomyślałem, może to kolega tego co niedawno ptaka upolował (pisałem już Ojcu o tem) koło mego mieszkania. Biorę latarkę i idę na dół, żeby zobaczyć, czy się gdzie co nie stało. Na dole komunikacya przecięta, cała sień zalana. Rad nierad musiałem wziąć się do łopaty i zrobiliśmy z moim kuchmistrzem współkę rowek w sieniach, tak, że teraz woda spływa po pod próg na zewnątrz. Zabrało nam to wprawdzie jakie ½ godziny czasu, ale zato teraz możemy sucho przejść w sieniach. Piorun, dzięki Bogu, nigdzie szkody nie zrobił. O naszem stroju nie wspominam nawet, bo Ojciec łatwo się domyśli, jak malowniczo byliśmy poubierani przy urządzaniu tej kanalizacyi w sieniach.

Żeby nie nadużywać cierpliwości drogiego Ojca, kończę już moją bazgraninę. Proszę mnie z łaski swej uwiadomić o swoim powrocie z missyi, na którą się Ojciec wybiera, zaraz po przybyciu do Krakowa. Życzę Ojcu jak najlepszego powodzenia w tej missyi, prosząc o łaskawą pamięć w modlitwach.