Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przepaści. Na dnie tego urwiska widziałem strumyk i kilka zielonych krzaków, rosnących po obu stronach tego strumyka. Dopiero, kiedyśmy byli na dole, poznałem dokładnie, w jakiem byłem przed chwilą położeniu. Skała kilkaset metrów wysoka, prawie prostopadła, strumyk nie był strumykiem, ale była to ta sama rzeka Betsibuk, po której przedtem płynąłem parowcem, w której mnóstwo kajmanów, zawsze gotowych gościnnie przyjąć spadającego; krzaki — to były kokosowe palmy wyniosłe, tylko, że skała ogromnie wysoka, więc wszystko zdaje się tak małem. Spuszczając się ze skały, bardzo nie wiele mi brakło do przeniesienia się na tamten świat: jakie pół metra w bok i już gotów. Gdyby nie opieka Matki Najśw., pewnobym tego listu nie pisał.
Pożywienie w drodze trzeba samemu sobie gotować, dlatego trzeba mieć ze sobą naczynia do gotowania i zapasy, bo, jak powiedziałem, Madagaskar pustynia, dostać nic nie można. Czasami tylko na stacyach i to nie zawsze i nie często można kupić kurczę, ryżu i cebuli, albo jakich owoców. Miałem podróż za wygodną, wcale nie taką, do jakiej wzdychałem; było wprawdzie trochę deszczu, chłodu i głodu, ale zawsze bodaj raz na dobę miałem coś ciepłego i co do zjedzenia. Ale trudna rada, okoliczności tak się składały; gdybym był sam podróżował, to byłbym sobie dogodził, takbym żył, jak św. Franciszek Ksawery.
Wreszcie 30 grudnia 1898 roku dostałem się do Tananariwy. Tu na rezydencyi będę mieszkał, póki się nie poduczę, żeby mnie Malgasze rozumieli, a wtedy przenoszę się na mieszkanie zupełnie do schroniska moich biedaków w Ambahiwurak. Na całym Madagaskarze klimat prawie europejski, z tą tylko różnicą, że niema pór roku, tylko cztery miesiące deszczu,