Strona:PL Nowodworski-Encyklopedia koscielna T.6 296.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

Gorkomscy męczennicy.—Gorres. 287 na umyśle i z tego powodu znalazł łaskę u Brant'a, lecz gdy wychodził, jeden z gezów rzekł: Czyż i tego ofiarnika wypuścicie?—To głupi, rzekli żołnierze.—Oh! odrzekł gez, jeżeli ma dosyć rozumu żeby Boga robić (alluzja do Mszy ś.), to ma dosyć i na to, żeby wisiał. I Godfryd na-zad do więzienia odprowadzony został. Po wypuszczeniu obywateli, dają gezowie naszym męczennikom jeść mięso (był wtedy piątek). Ponieważ jedzenie takowe było wymagane na wzgardę przepisów Kościoła, przeto żaden z nich danych pokarmów dotknąć nie śmiał. Pod wieczór, zwycięzcy nasyceni i podochoceni, jakby dla rozrywki wzięli się do męczenia swych ofiar (i to się po każdem jedzeniu powtarzało). Przedewszy-stkićm pytają ich o skarby, a gdy odebrali pieniądze ś. Leonardowi Ve-chel, napadli na ś. Mikołaja Poppela, drugiego proboszcza gorkomskiego. Zakładają mu na szyję pasek, czyli powróz, jakim się bernardyni przepasują, powróz przez drzwi przerzucają i Poppela raz w górę podnoszą, drugi raz spuszczają, wołając, żeby skarby wydał. Tak namęczywszy, na pół martwego odwiązują i odrzucają, a biorą się do zakonników i pytają, kto ich przełożonym, żeby im wydał skarby. Gwardjan wystąpił i odpowiedział: „Wiecie dobrze, iż święte kielichy i ozdoby naszej świątyni zostały tu przeniesione i nie wątpię, żeście je znaleźli; innego skarbu nie mamy, bośmy ubodzy, a żyjemy tylko z jałmużny..." Łżesz mnichu! odrzekli żołnierze. Gwardjan zamilkł i ani słowa więcej wyrzec nie chciał. Gezowie biorą go na sznur i robią z nim to samo, co z Mikołajem Pop-pelem, podnoszą i spuszczają, aż sznur się przetarł i gwardjan padł, nie dając najmniejszego znaku życia. Przystępują do niego gezowie i żeby się przekonać, czy rzeczywiście umarł, podnoszą go, opierają o ścianę, przykładają zapaloną świecę do twarzy, opalają czoło, usta, policzki, brodę, uszy, ogień wpuszczają przez nos do mózgu, potem w usta i przypiekają język; a gdy po tych wszystkich męczarniach gwardjan nie dal znaku życia, tak osmażonego nogami odpychają w kąt, mówiąc: „Mnich! kto się tam o niego upomni!" Było to pod wieczór; oprawcy udali się na spoczynek, chcąc nazajutrz rozćwiertować swą ofiarę i części ciała porozwieszać na Biurach miejskich. Tymczasem gwardjan przyszedł do siebie, a gezowie, widząc się zawiedzionymi, znów go bili, kopali, szydzili i t. p. W ciągu dnia nowe na naszych męczenników spadły razy. Oprawcy silili się w wynajdywaniu coraz innych udręczeń i mocno się cieszyli^ gdy albo sami, albo ktokolwiek z przybywających nowy sposób dokućzania wynalazł. Przybył do więzienia fryz jeden, żołnierze prowadzą go do swych jeńców: fryz kazał im się napuszyć, po kolei bił w policzki aż do krwi; potem chwalił się z tego publicznie, jakby z najchwalebniejszego czynu. Innym razem przybył zwiedzić więzienie francuz jakiś, a gdy jeden z zakonników odezwał się do niego po francuzku, jako do swego współziomka, francuz nożem rozkroił mu policzek. Żołnierze ze swej strony udawali spowiedź: klękali więc przed męczennikami, prawiąc im naj-niegodziwsze bezeceństwa, potem wstawali i bili pięściami. Ś. Willehada jeden z takich penitentów zapytał: Cóż ty na to?—Boga za ciebie prosić będę, odrzekł Willebad.—Żołnierz tą odpowiedzią jakby rozwścieczony, rzucił się na świętego starca i o mało że go nie zabił; ten zaś za każdym razem odpowiadał: Deo gratias. Brant wiedział o tych okrucieństwach; chciał jednak uchodzić za człowieka ludzkiego i dla togo starannie przed obywatelami miasta ukrywał cierpienia więźniów i udawał, że