Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kłaniamy się tobie, rzeczniku maluczkich, przyjmij nasz hołd!
Nagle męczony uniósł głowę i wielkiemi oczami rozejrzał się po przestworach niebieskich.
— Patrzcie, szuka miejsca w niebie!
— Adeszem ustąpi mu tronu!
— Widzisz, prawda twoja nie przychodzi, by wyciągnąć gwoździe i odczepić ci ręce!
— Giń, lekarzu cudowny!
— Męcz się, uzdrawiaczu!
— Patrz, co się stało z wiarą w ciebie!
— Wiś teraz, któryś się nad nas wywyższał!
Czas mijał. Oni zaś napawali się zemstą. Gdy nieco głowę ku ziemi pochylił, zabiegali, aby ich widział, aby oprócz męczarń ciała był jeszcze dręczony szyderstwem, drwinami i urąganiem. Pospólstwo wtórowało ich okrzykom. On zaś unosił głowę w górę, wcisnął ją między belkę a lewe ramię, nie chcąc patrzeć ku ziemi.
Tłum rozsypał się po całem wzgórzu. Nagle powstał w południowej stronie hałas. Przez zbiegowisko przeciskał się jakiś starzec. Ustępowano mu z drogi. Sunął ze wzniesionemi rękami, z przechyloną w tył głową i rozwianą brodą.
Magnaci i duchowni, uderzeni niezwykłym widokiem, cofnęli się od krzyża. Starzec zaś pomacał drzewo, nogi męczonego i wznosząc ręce, wołał jak dziecko:
— On może jeszcze żyje... może żyje!