Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wywodami i gotów był uczynić wszystko, czegoby od niego zażądano.
— Cały Synhedrion ciągnie dziś za sznur, po myślał Eliakim. Co ten rabbi sobie narobił!
Starzec był rozgorączkowany. Niestety, nikt nie chciał mu udzielić wyczerpujących objaśnień, bo wszyscy garnęli się dokoła mówców. A gdy starzec począł być natarczywym, krzyknął ktoś:
— Widzicie ślepca! Rebe go uzdrowi!
Powstał śmiech. Inni poczęli wołać:
— Poprowadźcie go do przedsionka, niech rebe spróbuje na nim swej siły!
— Własnemi oczami ujrzymy cud!
— A nuże, ślepcze! Staniesz się sławnym jak ten, którego plecy w tej chwili krwią ociekają!
Eliakim uląkł się ogromnie. Tłum począł go popychać i dawać mu szturchańce. Wtem ciżba jakby na dany znak umilkła i rozległ się poważny głos:
— Dajcie spokój biednemu kalece. Dość mamy do roboty z niepoczciwcami, którzy nam spokój nocny zakłócili.
Eliakim odetchnął, zwrócił się w stronę, skąd płynął ów głos poważny, wzniósł ręce i począł drżącym a podniesionym głosem wymawiać błogosławieństwo.
Wtem u progu pałacu zawrzało. Tłum jął wrzeszczeć przeraźliwie. Eliakim wysunął się czemprędzej ze zbiegowiska w pustą boczną uliczkę.
Przystanął i nasłuchiwał. W uliczce panowała