Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

różniało wszystko, co się w uliczkach działo. Zbliżają się do jego domku. Ale kto się zbliża? Jeszcze nie straż. To tłum, tłum bardzo liczny, zbiegowisko. Kogo oni tam prowadzą, ie tłum tak hałaśliwie się zachowuje?
Śród ważkiej uliczki usłyszał następujące okrzyki, którym wtórowały wybuchy śmiechu:
— Patrzcie, wielki mówca idzie!
— Pogromca uczonych i kapłanów!
— Ten, który spojrzeniami rozpędza łudził
— Rebe, to ty jesteś? A poświećcie pochodniami, bo go poznać nie można!
— Co tobie, rebe? Skąd te sińce? Tyś chory? Czemu nie uzdrowisz siebie samego?
Eliakim drgnął. Dzika wrzawa między ścianami domów rosła ustawicznie.
— Uważajcie, idzie najmędrszy człowiek w całym kraju!
— Trzymajcie go mocno, bo gdy spojrzy na sznury, to pękną!
— Rebe, uzdrów mnie, mam kolkę w boku! Przodem zaś rozlegało się:
— Uważajcie! Wiodą kogoś na rozprawę z Synhedrionem!
— Proroka wiodą!
— Proroka z Galilei!
— Pierwszego proroka z Galilei!
— Nie udają się w Galilei prorocy! Eliakim począł gorączkowo szukać kija, a zna-