Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I mąż ów istotnie żądał czegoś. Eliakim dowiedział się przy źródle od jakiegoś żebraka, że żąda — aby weń uwierzono. Starzec nie mógł tego zrozumieć. Uwierzyć weń? Niech tylko uzdrowi, Eliakim będzie wtedy w niego wierzył, ach, jak będzie wierzył! Będzie wszystkim rozpowiadał o nim, będzie go sławił...
Nazajutrz dowiedział się z niepomiernem zdumieniem, że mąż ten nie jest jakimś pokątnym uzdrawiaczem, albo kryjącym się przed okiem władzy cudotwórcą, ale rabbim. Rabbim? To zaiste coś niezwykłego. Rabbim? Nauczycielem? Wykładaczem Pisma? I zarazem cudownym lekarzem?
Zastanowił się raz jeszcze nad metodą „wkładania rąk“. Podobno używać tego mieli egipscy lekarze. Lecz jakież było zdumienie Eliakima, gdy się dowiedział, że ów niezwykły rabbi niekiedy nie dotknie nawet cierpiącego, jeno błękitne oczy wzniesie ku niebu i porusza wargami.
Co to jest? Co to być może?
Myśl o tym dziwnym człowieku nie opuszczała go teraz. W nocy nie mógł zasnąć. To też był jednym z pierwszych, którzy wtedy posłyszeli w okolicy bramy Gnojnej niezwyczajny gwar i hałas.
Począł nasłuchiwać. Rozeznał odrazu, że straż kapłańska kogoś prowadzi. Skrzywił się niechętnie i znowu próbował zasnąć. Ale wrzawa wzmagała się i doszła w końcu do niebywałych rozmiarów. Starzec siadł na łożu, a wprawne jego ucho roz-