Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cono się do Tomasza, syna Amosa, który miał warstat na drugim końcu miasta.
Tymczasem ów wędrujący rabbi nie nadchodził i tem opóźnieniem wywołał jeszcze większe rozjątrzenie. Każdy był ciekaw, jak wygląda człowiek, którym się tak skwapliwie zajmowano. Rozpuszczono więc języki na inną nutę:
— Patrzajcie, ażali on nie daje na siebie czekać jak jaki król? Toż tetrarcha przyjazdem swym nie spowodowałby takiego zamieszania!
I mówili inni:
— Czyni to umyślnie, aby nas upokorzyć!
Na czem jednak to upokorzenie miało polegać, nikt nie wiedział i nie badał.
Nagle pewnego ranka rozeszła się wieść:
— Idzie, idzie!
Tłumy wyległy przed miasto i czekały na drodze, co uniemożliwiło zamknięcie bram. Zresztą ciekawość do tego stopnia ogarnęła wszystkich, że nawet radni stanęli ze swemi rodzinami na dachach domów. Kto żył, wyległ na miasto a w mieszkaniach pozostali tylko ludzie, złożeni ciężkiemi chorobami. W wąskich uliczkach panował taki ścisk, iż wszelki ruch został zatamowany.
Tego rodzaju natłok wywołał z natury rzeczy niespodziewany nastrój umysłów. Aczkolwiek pracowano nad tem długo i sumiennie, by lud podburzyć, mógł on za lada podmuchem wpaść w stan uniesienia i właśnie przyjąć przybysza owacyjnie.