Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widział, jak onego czasu rabboni spojrzał na drzewo figowe, które pod żarem tego spojrzenia uschło. Wierzy w to, że gdyby spojrzał tak na bezpłodną skałę, to wyrósłby z niej cedr. Ale rabboni nie chce używać swej siły na doczesny pożytek ludu...
Lud zaś cierpi i czeka. Rabboni jest pasterzem: czemu trzody swej nie nakarmi? Rabboni jest stróżem: czemu wpuszcza przez wrota Głód, Nędzę i — Rzymian?!
Nasyć usta a ręce nie będą pożądały cudzego dobra. Uspokój wnętrzności a wargi nie będą obrażały przykazań proroków i mędrców. Silny jesteś, skieruj źrenicę na bezpłodną ziemię, niech każdy głaz zamieni się w chleb a każda bryłka ziemi w kruszec szlachetny; i niech po ten chleb i po ten kruszec sięga tylko ręka twego ludu...
Rzekłszy to wyciągnął ramiona w kierunku dolin.
Rabboni ukrył w dłoniach oblicze i słuchał. On zaś wywodził dalej, z coraz większym ogniem, choć błyszczące oko jego było chłodne. Rabboniego ogarnęło przykre uczucie i odparł:
— Dręczysz mnie. Odejdź!
Na widnokręgu ukazał się czerwony róg księżyca. Okolica sposępniała jeszcze bardziej.