Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

CHÓR GŁOSÓW: Daremno, daremno! Ratunku niema dla niego ni na ziemi, ni w niebie!
GŁOS JEDEN: Dni kilka jeszcze chwały ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje, a potem zaginiesz ty i bracia twoi — i pogrzeb wasz jest bez dzwonów żałoby, bez łkania przyjaciół i krewnych, jako nasz był kiedyś na tej samej skale boleści.
MĄŻ: Znam ja was, podłe duchy, marne ogniki, latające wśród ogromów anielskich!

(idzie kilka kroków naprzód)

ORCIO: Ojcze, nie zapuszczaj się w głąb! Na Chrystusa imię święte zaklinam cię, ojcze!...
MĄŻ: (wraca) Powiedz, powiedz, kogo widzisz?
ORCIO: To postać...
MĄŻ: Czyja?
ORCIO: To drugi ty jesteś — cały blady — spętany... Oni teraz męczą ciebie! Słyszę jęki twoje... (pada na kolana) Przebacz mi, ojcze! Matka pośród nocy przyszła i kazała... (mdleje)
MĄŻ: (chwyta go w objęcia) Tego nie dostawało! Ha, dziecię własne przywiodło mnie do progu piekła! Marjo, nieubłagany duchu! Boże, i Ty, druga Marjo, do której modliłem się tyle!
Tam poczyna się nieskończoność mąk i ciemności... Nazad! Muszę jeszcze walczyć z ludźmi — potem wieczna walka.

(ucieka z synem)

CHÓR GŁOSÓW: (w oddali)
Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś, potępion na wieki.


∗                ∗