Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

PANKRACY: (puhar od ust odejmując) Otóż mi stara szlachta: zawsze pewna swego, dumna, uporczywa, kwitnąca nadzieją, a bez grosza, oręża, bez żołnierzy. Odgrażająca się, jak umarły w bajce powoźnikowi u furtki cmentarza, wierząca lub udająca, że wierzy w Boga — bo w siebie trudno wierzyć. Ale pokażcie mi pioruny, na waszą obronę zesłane, i pułki aniołów, spuszczone z niebios! (pije)
MĄŻ: Śmiej się z własnych słów! Ateizm to stara formuła, a spodziewałem się czegoś nowego po tobie.
PANKRACY: Śmiej się z własnych słów! Ja mam wiarę silniejszą, ogromniejszą od twojej. Jęk, przez rozpacz i boleść wydarty tysiącom tysiąców, głód rzemieślników, nędza włościan, hańba ich żon i córek, poniżenie ludzkości, ujarzmionej przesądem, wahaniem się i bydlęcem przyzwyczajeniem — oto wiara moja; Bóg mój na dzisiaj — to myśl moja, to potęga moja, która chleb i cześć im rozda na wieki. (pije i rzuca kubek)
MĄŻ: Ja położyłem siłę moją w Bogu, który ojcom moim panowanie nadał.
PANKRACY: A całe życie byłeś djabła igrzyskiem.
Zresztą zostawiam tę rozprawę teologom, jeśli jaki pedant tego rzemiosła żyje dotąd w całej okolicy. Do rzeczy — do rzeczy!
MĄŻ: Czegóż więc żądasz ode mnie, zbawco narodów, obywatelu Boże?
PANKRACY: Przyszedłem tu, bo chciałem cię poznać — powtóre: ocalić.
MĄŻ: Wdzięcznym za pierwsze — drugie zdaj na szablę moją.
PANKRACY: Szabla twoja — szkło, Bóg twój — mara! Potępionyś głosem tysiąców, opasanyś ramionami tysiąców. Kilka morgów ziemi wam zostało, co ledwo na wasze groby wystarcza — dwudziestu dni bronić się