Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

PRZECHRZTA: To Leonard, prorok natchnięty wolności. Naokoło stoją nasze kapłany, filozofy, poeci, artyści, córki ich i kochanki.
MĄŻ: Ha, wasza arystokracja! Pokaż mi tego, który cię przysłał!
PRZECHRZTA: Nie widzę go tutaj.
LEONARD: Dajcie mi ją do ust, do piersi, w objęcia, dajcie piękną moją, niepodległą, wyzwoloną, obnażoną z zasłon i przesądów, wybraną z pośród córek wolności, oblubienicę moją!
GŁOS DZIEWICY: Wyrywam się do ciebie, mój kochanku.
DRUGI GŁOS: Patrz, ramiona wyciągam do ciebie — upadłam z niemocy — tarzam się po zgliszczach, kochanku mój!
TRZECI GŁOS: Wyprzedziłam je! Przez popiół i żar, ogień i dym stąpam ku tobie, kochanku mój.
MĄŻ: Z rozpuszczonym włosem, z dyszącą piersią wdziera się na gruzy namiętnemi podrzuty.
PRZECHRZTA: Tak co noc bywa.
LEONARD: Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja, córo wolności! Ty drżysz w boskim szale. Natchnienie, ogarnij mą duszę! Słuchajcie wszyscy — teraz wam prorokować będę!
MĄŻ: Głowę pochyliła, mdleje.
LEONARD: My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstającego. Patrzcie, stoim na rozwalinach starych kształtów, starego Boga. Chwała nam, bośmy członki Jego rozerwali, teraz proch i pył z nich — a duch Jego zwyciężyli naszemi duchami. Duch Jego zstąpił do nicości.
CHÓR NIEWIAST: Szczęśliwa, szczęśliwa oblubienica proroka! My tu na dole stoimy i zazdrościm jej chwały.