Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój kochany gościu, nie pojmuje istotnie, co rozumiesz przez banalności, lokajów lub przeklętych złodziejów, albo też jakim porządkiem jeno garstka ludzi mogła żyć szczęśliwie i wygodnie w bogatym kraju. Wszystko, co pojmuję to to, że jesteś zły i to chyba na mnie; przeto zmieńmy temat rozmowy.
Uważałem to za objaw uprzejmości i gościnności z jego strony, zwłaszcza zważywszy jego upór na punkcie swej teoryi; pospieszyłem więc zapewnić go, że nie miałem zamiaru być złym, jeno emfatycznym. Ukłonił się poważnie i już myślałem, że burza minęła, gdy nagle Ellen uważała za stosowne odezwać się:
— Mój dziadku, nasz gość jest wstrzemięźliwy w mowie przez grzeczność; ale to, co chciał powiedzieć, powinno być powiedziane; ponieważ zaś wiem, co to jest, przeto powiem za niego, gdyż jak ci wiadomo, dowiedziałem się o tem wszystkiem od ludzi, którzy...
— Zapewne — rzekł staruszek — od mędrca z Bloomsbury i innych.
— O! — zawołał Dick — to pan znasz mego krewniaka, starego Hammonda?
— Tak — odparła — i innych ludzi także, jak mówi mój dziadek, i ci nauczyli mnie różnych rzeczy: a oto owoc tych nauk. Teraz mieszkamy w małym domku, nie dlatego, żebyśmy nie mieli nic wspanialszego do roboty nad pracę w polu,