Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pogodny ranek, prawdopodobnie czerwcowy. Ale mimo to zawsze jeszcze Tamiza połyskiwała od promieni słonecznych, i to przy wysokim stanie wody, jaki widziałem ostatniego wieczora przy świetle księżyca.
Bynajmniej nie otrząsnąłem się z uczucia przygnębienia, ponieważ posiadałem zaledwie jaką taką świadomość tożsamości miejsca; to też nic dziwnego, iż czułem się zmieszanym pomimo znanego mi widoku Tamizy. Doznawałem uczucia dziwnego zamętu; przypomniawszy sobie, że ludzie czasami najmowali łódź i używali kąpieli na środku rzeki, postanowiłem i ja uczynić to samo. Zdaje się być bardzo wcześnie, powiadam sam do siebie, ale mimo to ufam, że znajdę kogoś, ktoby mnie zabrał. W tejże samej chwili spostrzegłem, że prosto przedemną i przed moim domem znajduje się przystań, właśnie w tem miejscu, gdzie mój najbliższy sąsiad zbudował ją, jakkolwiek nie bardzo była do niej podobna. Zszedłem jednak w dół ku niej i tam wśród próżnych łodzi, przytwierdzonych do przystani, kołysała się łódka, wyraźnie dla amatorów kąpieli przeznaczona. Wioślarz kiwnął głową i tak mnie powitał, jak gdyby mnie oczekiwał, to też wskoczyłem nic nie mówiąc, a on popłynął przy pomocy wioseł spokojnie, gdy ja rozbierałem się do kąpieli. Gdyśmy się tak posuwali, spojrzałem na wodę i pomimo woli odezwałem się:
— Jakże dzisiaj przejrzysta jest woda!